Oto historia z pogranicza geopolityki i spekulacji: użytkownik platformy predykcyjnej Polymarket o nicku „comon119” postawił aż 120 tys. dolarów na to, że Chiny do końca 2025 r. dokonają inwazji na Tajwan. Jeśli będzie miał rację, zgarnie do kieszeni ok. 1,5 mln dolarów. Czy wie coś czego nie wiedzą inni?
Użytkownik Polymarketu obstawia że wkrótce dojdzie do inwazji na Tajwan
Najpierw fakty. Rynek „Will China invade Taiwan in 2025?” na Polymarkecie jest precyzyjnie zdefiniowany: Opcja „TAK” zostanie rozliczona tylko wtedy, gdy Chiny faktycznie rozpoczną ofensywę zbrojną mającą na celu przejęcie kontroli nad jakąkolwiek zamieszkaną częścią terytorium Republiki Chińskiej (Tajwanu) do 31 grudnia 2025 r., godz. 23:59 ET (6 rano dnia następnego według polskiej strefy czasowej). Wyspy niezamieszkane się nie liczą, podobnie jak demonstracje siły i ćwiczenia. Według ostatniego zrzutu ekranu ze stronty na dzień dzisiejszy zakład jest wyceniany na ok. 2% szansy na powodzenia (co daje mniej więcej kurs 50:1 dla opcji „TAK”).
Czy to może być „wiedza poufna”? Trudno powiedzieć, ale jest to raczej mało prawdopodobne- konsensus uczestników platformy jest dokładnie przeciwny: od miesięcy „NIE” dominuje i bywało opisywane jako „obligacja strachu” z kilkuprocentowym rocznym zwrotem dla tych, którzy zakładają brak wojny. Innymi słowy: rynek zbiorowo orzeka „to bardzo mało prawdopodobne”, a pojedynczy wielki zakład idzie prosto pod prąd.
Szerszy kontekst też studzi emocje. Analityczne platformy prognostyczne od dawna dostrzegają ryzyko eskalacji, ale z reguły w horyzoncie dalszym niż rok 2025. To spójne z narracją ekspertów, że ewentualne „okna” decyzyjne Pekinu częściej wskazuje się na lata bliższe 2027 niż 2025.
Dlaczego Chiny w ogóle mogłyby zaatakować?
Z perspektywy Pekinu Tajwan to „niedokończona reunifikacja” i element legitymizacji Komunistycznej Partii Chin. Chińskie prawo – ustawa o przeciwdziałaniu secesji z 2005 r. – wprost dopuszcza „niepokojowe środki”, jeśli Tajwan miałby formalnie ogłosić niepodległość lub „wyczerpałyby się” pokojowe możliwości zjednoczenia. W ostatnich latach prezydent Xi Jinping mówił również wspominał o gotowości armii do działania do 2027 r., choć postępy modernizacji trawią obecnie skandale korupcyjne.
Kolejnym powodem jest znaczenie strategiczne wyspy: Tajwan to serce globalnego przemysłu produkcji półprzewodników kluczowych dla współczesnego rynku technologicznego ze szczególnym uwzględnieniem rozwiązań opartych na algorytmicznej sztucznej inteligencji. TSMC produkuje już ponad 90% najbardziej zaawansowanych chipów na świecie, co czyni wyspę „krzemowym bottleneckiem” całej nowoczesnej gospodarki. Dla Pekinu kontrola nad tym węzłem – lub choćby jego trwała neutralizacja – mogłaby zmniejszyć podatność Chin na sankcje technologiczne i wzmocnić ich pozycję w globalnym wyścigu AI.
Jakie byłyby konsekwencje (dla gospodarki i rynków)?
Nawet sama blokada morsko-lotnicza wywołałaby w gospodarce ogromny szok podażowy: przez Cieśninę Tajwańską przechodzą bowiem kluczowe szlaki handlowe (dla krajów BRICS to średnio ~14–15% całego importu/eksportu), a uderzenie w tajwańskie porty i logistykę wstrząsnęłoby frachtem w całej Azji. Jednocześnie przerwy w dostawach chipów z TSMC sparaliżowałyby branże od elektroniki konsumenckiej po motoryzację i centra danych. Globalne PMI i indeksy giełdowe w scenariuszach wojennych historycznie reagują ucieczką w dolar, złoto i obligacje, a aktywa ryzykowne – w tym krypto – dostają nagły zastrzyk „risk-offu”, czyli panicznej ucieczki inwestorów od ryzyka. Prawdopodobnie oznaczałoby to przez jakiś czas kompletny paraliż rynków i spadki na miarę tych których doświadczyliśmy ostatnio podczas pandemii COVID-19.
Skala szkód byłaby kolosalna także militarnie. W serii 24 gier wojennych CSIS obrona wyspy udawała się w większości wariantów, ale kosztem dziesiątek zatopionych okrętów, setek samolotów i spustoszonej gospodarki Tajwanu – z długotrwałymi skutkami dla pozycji USA i sojuszników. Innymi słowy nawet hipotetyczne zwycięstwo Chin poskutkowałoby latami reperowania łańcuchów dostaw i finansów publicznych, a inwestorzy musieliby długo poczekać na ewentualne wyjście z dotychczasowych pozycji „na zero”.