Przez ostatnie kilkanaście lat europejskie giełdy żyły w cieniu Wall Street. Od czasu kryzysu finansowego z 2008 roku dystans między USA a Starym Kontynentem raczej się pogłębiał, niż zmniejszał. Starzejące się społeczeństwa, rozdrobnione rynki, nadmiar regulacji.
To wszystko działało jak ciężki balast u nogi europejskich spółek. Tym bardziej na początku tego roku pojawił się moment autentycznej nadziei. Pierwszy kwartał był najlepszy dla Europy względem USA od dekady. BlackRock w najnowszym raporcie chwali Europę i widzi w niej potencjał.
Krótkie przebudzenie i powrót do rzeczywistości
Gospodarka strefy euro też na chwilę nabrała wigoru. Wskaźniki koniunktury wspięły się na najwyższe poziomy od ponad dwóch lat, a menedżerowie firm zaczęli ostrożnie mówić o poprawie zamówień. W powietrzu dało się wyczuć coś, czego brakowało od dawna… Zalążek optymizmu. Problem w tym, że ta fala entuzjazmu szybko się rozbiła o twardą rzeczywistość. Europejska przewaga okazała się krótkotrwała, a inwestorzy znów zaczęli wracać myślami za Atlantyk.
Nie jest tajemnicą, że dziś europejskie akcje są wyraźnie tańsze niż ich amerykańskie odpowiedniki. I to nie w pojedynczych sektorach, lecz praktycznie w całym przekroju rynku. Taka wycena bywa kusząca, ale nie bierze się znikąd. To wypadkowa lat słabszego wzrostu, niższych zwrotów z kapitału i strukturalnych ograniczeń, które sprawiają, że europejskim firmom trudniej się rozwinąć na dużą skalę.
Jednym z głównych hamulców pozostaje rozdrobnienie rynku. W teorii Unia Europejska to jednolity obszar gospodarczy. Ale w praktyce to cała mozaika przepisów, podatków i lokalnych barier. To tak, jakby każdą ekspansję zagraniczną traktować, jak wejście do zupełnie nowego kraju.
Kosztuje czas, pieniądze i nerwy. Do tego dochodzi ciężka ręka regulatora, która często bardziej skupia się na kontroli niż na wspieraniu innowacji. W takich warunkach o efektywną alokację kapitału jest po prostu trudniej. Ale spokojnie. To może się zmienić!
Reformy ruszyły, ale powoli
Zmiany jednak powoli się toczą. Część reform, o których od lat mówi się w europejskich gabinetach, wreszcie zaczyna przechodzić z papieru do realnej gospodarki. Nowe podejście do finansów publicznych daje rządom więcej przestrzeni do działania, zwłaszcza tam, gdzie jest potencjał do zadłużania się bez ryzyka utraty wiarygodności.
Symboliczny, ale wymowny przykład to niemiecki fundusz infrastrukturalny liczony w setkach miliardów euro. Takie projekty nie tylko napędzają popyt tu i teraz, lecz także poprawiają fundamenty pod przyszły wzrost. A giełda takie ruchy tektoniczne szybko odczuwa.
BlackRock skwitował: ’Europejskie akcje osiągały lepsze wyniki niż amerykańskie na początku tego roku, lecz od tego czasu oddały te wzrosty, mimo że październikowe badania aktywności gospodarczej osiągnęły najwyższy poziom od maja 2023 r. Co jest potrzebne, aby rozpalić renesans inwestycyjny?
Uważamy, że bardziej przyjazna dla biznesu polityka oraz głębsze rynki kapitałowe są niezbędne, aby uzasadnić szerokie przeważenie europejskich akcji w portfelach. Preferujemy sektor finansowy, użyteczności publicznej oraz ochrony zdrowia. W dłuższym terminie dostrzegamy także potencjał w sektorze obronnym, przemysłowym. Także w obszarze związanym ze sztuczną inteligencją.’
Kapitał śpi na kontach. Europa musi go obudzić
Drugim filarem, bez którego Europa się nie rozpędzi, są rynki kapitałowe. Paradoks polega na tym, że Europejczycy oszczędzają dużo, tylko że pieniądze te wciąż w dużej mierze leżą bezczynnie na kontach bankowych. W USA kapitał szybciej trafia na giełdę, do funduszy, do innowacyjnych projektów.
A w Europie wciąż dominuje ostrożność. Gdyby choć część tych oszczędności udało się skierować w strony produktywnych inwestycji, mogłoby to uruchomić efekt domina. Więcej inwestycji, wyższy wzrost, mocniejsza konsumpcja i w konsekwencji wyższe wyceny spółek.
Z punktu widzenia inwestora Europa nie jest pustynią, ale polem do gry w wybranych branżach. W tym roku dobrze radziły sobie banki, spółki użyteczności publicznej i przemysł. Teraz coraz częściej słychać głosy, że przemysł odda pałeczkę sektorowi ochrony zdrowia, który łączy solidne przepływy pieniężne z coraz śmielszym wykorzystaniem sztucznej inteligencji.
Obok tego w tle wyraźnie rysuje się długoterminowy trend zbrojeniowy. Zwiększone wydatki państw NATO to coś więcej niż chwilowa reakcja na geopolitykę. W obecnych okolicznościach to raczej trwała zmiana priorytetów. To ona będzie pracować na wyniki producentów uzbrojenia i szeroko pojętego zaplecza przemysłowego przez lata.
AI: Ameryka buduje, Europa wdraża
W obszarze sztucznej inteligencji role są zresztą ciekawie podzielone. Ameryka dominuje w budowie infrastruktury, półprzewodników, centrów danych. Europa może za to zyskać na wdrażaniu tych technologii w realnej gospodarce…
… Zwłaszcza w przemyśle, który wciąż stanowi większą część jej DNA niż w USA. Jeśli AI rzeczywiście zacznie podnosić wydajność fabryk i łańcuchów dostaw, Stary Kontynent może wreszcie dostać swój kawałek technologicznego tortu.
Równolegle na globalnym tle dzieją się rzeczy, które nie pozostają bez znaczenia dla europejskich parkietów. Amerykański S&P 500 ostatnio lekko się zachwiał, choć spółki technologiczne na czele z Nvidią wciąż dowożą solidne wyniki. Nastroje studzi raczej temat wycen niż realne załamanie wyników.
Z rynku pracy w USA płyną sygnały powolnego schładzania, co z kolei ożywia spekulacje o dalszych obniżkach stóp procentowych. Rentowności obligacji poruszają się w wąskim przedziale, a inwestorzy coraz częściej spoglądają na 2026 rok, a nie tylko na najbliższy kwartał.
Czy Europa ma szansę naprawdę przełamać wieloletnią niemoc giełdową? Według BlackRock wystarczyłaby konsekwencja. Trochę deregulacji tu, odrobina odwagi fiskalnej tam, trochę więcej kapitału płynącego na rynek akcji. Nie spektakularnie, ale metodycznie. Rynki finansowe bywają bezlitosne, ale potrafią też nagradzać cierpliwych. Europa ma swój czas.