Tak zwane 'rynki wschodzące’ (ang. emerging markets) mają za sobą bardzo mocne miesiące. To wcale nie dlatego, że świat nagle zaczął kochać ryzyko. To splot kilku czynników, które razem tworzą interesującą, ale niejednoznaczną układankę. BlackRock, największy zarządzający aktywami na świecie, podchodzi do sprawy 'na chłodno’. Mówi o „jasnych punktach” i poświęcił rynkom wschodzących gospodarek cały raport. Oto kluczowe wnioski z analizy molocha.
Dolar łapie zadyszkę
Co dziś ciągnie rynki wschodzące w górę? Po pierwsze – słabszy dolar. Amerykańska waluta straciła w tym roku około 10% wobec głównych koszyków, co automatycznie poprawia wyniki EM zarówno w lokalnej, jak i dolarowej perspektywie.
Dług w walucie lokalnej stał się atrakcyjniejszy, a spłata zobowiązań dolarowych mniej uciążliwa. To jeden z tych mechanizmów, które dobrze znamy z poprzednich cykli. Kiedy dolar mięknie, kapitał częściej płynie do krajów rozwijających się. Nie inaczej jest tym razem. Nawet 'wojny celne’ Trumpa nie zmieniły tu wiele.
Stabilne makro
Drugim elementem jest oczywiście względnie stabilne tło makroekonomiczne. W wielu państwach inflacja zeszła poniżej poziomów sprzed pandemii, a banki centralne zaczęły ciąć stopy. Meksyk dokonał już pięciu obniżek w tym roku, Indonezja czterech, Polska trzech. Jeśli Fed wreszcie ruszy z własnym, choć pewnie skromnym luzowaniem, przestrzeń dla dalszych cięć w EM się poszerzy. A to zawsze oznacza większą elastyczność dla lokalnych gospodarek i ulgę dla przedsiębiorstw finansujących się kredytem.
Trzecią siłą napędową są tak zwane „megatrendy”, czyli globalne siły strukturalne, które rozrywają jednolitą narrację o rynkach wschodzących. AI i półprzewodniki wynoszą Koreę i Tajwan, re-konfiguracja łańcuchów dostaw wzmacnia Wietnam i Meksyk, a zielona transformacja sprawia, że Chile czy Peru stają się cichymi beneficjentami popytu na miedź i lit. W Polsce z kolei odreagowanie napięć geopolitycznych otworzyło drogę do imponujących wzrostów – ponad 50% w tym roku, więcej niż w Chinach (+29%) czy Korei (+40%).
Warto dodać, że średnie statystyki maskują ogromne różnice: MSCI EM jako całość zyskał 20%, ale to mozaika historii lokalnych, nie jednolity trend. To właśnie podkreśla BlackRock: selektywność ponad wszystko. Fundusz nie widzi sensu w szerokim, pasywnym kupowaniu koszyka EM, lecz raczej w wyławianiu punktowych okazji – szczególnie w obligacjach lokalnych z atrakcyjnymi rentownościami (Węgry, Czechy, Meksyk, Brazylia, Kolumbia, RPA).
Indie to nowe Chiny?
Strategicznie najwięcej mówi się dziś o Indiach. Młode społeczeństwo, digitalizacja i rozwijający się sektor usług mogą uczynić z tego kraju „nowe Chiny” dekady 2030+. BlackRock nie ukrywa, że na tym rynku utrzymuje długoterminowo 'przeważaj’. To rzadki przywilej w konserwatywnym portfelu giganta Wall Street.
Oczywiście, rynki wschodzące nie są wolne od ryzyk. Każda zmiana w polityce Fed, każda nowa runda wojen handlowych czy lokalny kryzys polityczny mogą szybko zdmuchnąć optymizm. Ale właśnie dlatego największy fundusz świata stawia na selekcję, nie na „ślepą” ekspozycję.
Patrząc szerzej, można powiedzieć, że tzw. 'rynki EM’ znów przypominają globalnym inwestorom, dlaczego warto mieć je w portfelu: bo tam, gdzie świat rozwinięty staje się powolny i przewidywalny, rynki wschodzące – z całym ryzykiem i kapryśnością – wciąż oferują dynamikę, której trudno szukać gdzie indziej.