Trudno dziś znaleźć inwestora, który nie miałby w portfelu choćby jednego udziału w którymś z gigantów technologicznych. Jeszcze trudniej o takiego, który nie słyszałby, że sztuczna inteligencja to „nowy internet”. Ale jak pokazuje historia, każda rewolucja ma swoją cenę … Coraz więcej głosów na Wall Street zaczyna się zastanawiać, czy obecna euforia wokół AI nie przypomina aż nazbyt dobrze tego, co działo się z akcjami spółek internetowych na przełomie lat 90. i 2000. Wyceny akcji wystrzeliły w kosmos, a inwestorzy kupują akcje wzrostowych spółek w euforycznym transie.
Większa bańka niż dot-com?
Torsten Slok to główny ekonomista Apollo Global Management. Znany jest z tego, że zwyczajnie nie owija w bawełnę. „Dzisiejsza bańka jest większa niż ta z czasów dot-comów”. Jego zdaniem dziesięć największych firm w indeksie S&P 500 jest bardziej przewartościowanych niż technologiczni liderzy z czasów boomu internetowego. Rynkowy wskaźnik forward P/E dla tych firm to obecnie około 25 – niepokojąco wysoko, jeśli porównać to z poprzednimi cyklami.
Nie chodzi jednak tylko o suche liczby. Na tle historycznych standardów, wyceny obecnych tuzów rynku – jak Alphabet, Microsoft czy Nvidia nie odzwierciedlają już tylko ich realnych zysków. Rczej narrację o nadchodzącej dominacji AI. I to właśnie ten element narracyjny jest najbardziej niebezpieczny – bo to nie fundamenty, ale emocje i trend w sobie pchają ceny coraz wyżej.
Warto przypomnieć, że podobnie było ćwierć wieku temu. Wtedy też mówiono, że „tym razem będzie inaczej”, że internet zmienia świat – i faktycznie, zmienił. Ale to nie powstrzymało indeksu Nasdaq przed załamaniem o ponad 75%, gdy rzeczywistość nie zdołała dogonić oczekiwań. Podobnie było podczas bańki kolejowej i wielu innych poprzednich manii spekulacyjnych.
Fed nie sprzyja hossie?
Dziś sytuacja jest bardziej złożona. Fed nie sprzyja hossie – przynajmniej jeszcze nie teraz. Strategowie z UBS zauważają, że jedynym brakującym składnikiem do pełnowymiarowej bańki jest właśnie bardziej gołębia polityka monetarna. Gdy stopy znów zaczną spadać, fundamenty pod „AI bubble” będą pełne.
Niektórzy już teraz widzą symptomy nadchodzącego załamania. Ed Yardeni ostrzega, że rynki mogą wejść w fazę euforycznego wzrostu, który nie ma szans na długoterminowe uzasadnienie. Citi idzie jeszcze dalej i wskazuje, że pęknięcie tej bańki może zbiec się z kulminacją nakładów inwestycyjnych na infrastrukturę AI… Co może nastąpić dopiero za rok czy dwa.
Paradoks polega na tym, że obecna bańka – jeśli rzeczywiście mamy z nią do czynienia – nie jest napędzana przez bezproduktywne firmy, jak w latach 90. Ale przez spółki, które rzeczywiście zarabiają, mają przewagę technologiczną i dostęp do kapitału. Panika może być zatem tym większa.
To czyni cały mechanizm bardziej złożonym i jeszcze bardziej niebezpiecznym. Bo złudzenie racjonalności jest o wiele trudniejsze do przebicia niż czysta fantazja. Natomiast gdy już pęknie, wyprzedaż rozleje się szeroki po całym rynku, bo technologiczne giganty zdominowały cały inwestycyjny cykl światowy. Rynki żyją teraz marzeniami o sztucznej inteligencji, ale warto pamiętać, że największe ryzyko często pojawia się wtedy, gdy wszystko wydaje się iść tylko w dobrą stronę.