Hermes od lat uchodzi za perłę sektora dóbr luksusowych. Marka, której kultowe torebki Birkin potrafią czekać na właściciela latami, zbudowała wokół siebie aurę niedostępności, a ta przełożyła się na wyniki finansowe i kapitalizację sięgającą już blisko 300 mld dol. Niedawno spółka zdetronizowała LVMH, stając się największą spółką giełdową w Europie.
Jednak nawet ikona luksusu nie ucieknie przed pytaniami, które dziś zadają inwestorzy. Czy wycena spółki, handlującej przy wskaźniku cena/zysk rzędu 50, wciąż ma fundamenty, czy to już granica irracjonalnego entuzjazmu? Akcje spadły od historycznych szczytów o prawie 30%, co historycznie zdarzało się wyjątkowo rzadko. Przypomnijmy, że część spadku wywołały niepokoje polityczne we Francji, przez co oberwała cała francuska giełda.
Fala obniżek rekomendacji
W ostatnich tygodniach rynek analityczny mocno podzielił się w ocenie perspektyw Hermes. Jefferies przesunął rekomendację z „kupuj” na „trzymaj”, uzasadniając to prognozowanym brakiem wyraźnego przyspieszenia wzrostu, mimo że druga połowa roku zapowiada się solidnie. Zarówno pod względem cen w USA i zniesienia części ograniczeń podażowych. Bank nie ukrywa, że ciążą spółce niekorzystne kursy walutowe.
Z kolei UBS zdecydował się na jeszcze mocniejszy ruch obniżył rekomendację do „neutral” i obciął cenę docelową do 2 389 euro z wcześniejszych 2 704. Powód? Coraz trudniej utrzymać dawną narrację o Hermes jako „bezpiecznej przystani” w luksusie. Spółka jest dziś znacznie większa niż kilka lat temu, a w tle zaczynają się pojawiać pierwsze sygnały zmęczenia marki wśród najzamożniejszych klientów.
Bernstein również ściął swoje oczekiwania, obniżając cel do 2 600 euro, ale przy zachowaniu rekomendacji „outperform”. Kluczowa zmiana? Korekta prognoz wzrostu organicznego sprzedaży i lekkie schłodzenie perspektyw marż. Analitycy przyznają, że Hermes nie jest w pełni odporny na globalne spowolnienie popytu, choć nadal podkreślają wyjątkową siłę cenową marki i zdolność do przerzucania kosztów na klientów.
Kontrargumenty: marka, która nie zna kryzysu
Z drugiej strony barykady stoją instytucje takie jak RBC Capital Markets, które w lipcu rozpoczęły pokrywanie Hermes od razu od rekomendacji „outperform” i ceny docelowej 2 600 euro. Argument? To firma, która przez ostatnie 20 lat dawała akcjonariuszom medianę zwrotu na poziomie 17% rocznie. Takiego track recordu nie ma niemal nikt w sektorze.
Sekret tkwi w modelu niedoboru. Hermes produkuje mniej, niż wynosi popyt, i robi to na własnych warunkach. Dodajmy do tego żelazną dyscyplinę zarządu i stabilną strukturę właścicielską, które rzadko zawodzą, gdy konkurencja wpada w turbulencje. RBC ocenia, że Hermes do 2029 roku będzie w stanie generować średnioroczny wzrost przychodów i EBIT w tempie 10%. Sporo powyżej oczekiwań dla całej branży.
Gdzie leży prawda?
Pewnie pośrodku. Hermes faktycznie jest dziś drogi. Wskaźniki wycenowe wyprzedzają nie tylko konkurentów, ale i historyczne średnie samej spółki. A jednak trudno znaleźć w Europie drugą firmę, która w tak konsekwentny sposób łączy legendę marki z żelazną dyscypliną finansową. Marża brutto na poziomie 70%, EBIT w okolicach 40% i stabilne przepływy pieniężne to parametry, które w czasach spowolnienia w luksusie potrafią brzmieć jak muzyka dla inwestorów.
Problemem może być to, że wraz z rosnącą skalą biznesu coraz trudniej będzie powtarzać dawne dynamiki wzrostu. Kiedy sprzedaje się torebki za kilkadziesiąt tysięcy euro, bariera popytu nie jest teoretyczna. Nawet wśród najbogatszych portfele mają swoje granice, a rynek osiąga co jakiś czas fazy nasycenia. Akcje firmy kosztują dziś niespełna 2100 EUR i notowane są poniżej 'docelowych’ wycen wszystkich wymienionych analityków. Ostatni raz firma przedstawiła wyniki w lutym 2025 roku. Zatem pozostaje czekać.