Prezes koncernu Airbus oświadczył, że problemy Boeinga, jego najbardziej oczywistego konkurenta, nie są dla niego powodem do zadowolenia. Wprost przeciwnie – mają być one kłopotliwe również dla europejskiego producenta.
Guillaume Faury wypowiedział się w tej kwestii w toku berlińskiej konferencji „Europe 2024”. Jak stwierdził, negatywne światło, w jakim znalazł się Boeing, rzutuje na cały sektor lotnictwa cywilnego. „Jesteśmy branżą [przemysłu], w której jakoś i bezpieczeństwo są absolutnym priorytetem”.
Choć Faury nie zwrócił się explicité do kierownictwa czy akcjonariuszy Boeinga, aluzja doń skierowana jest nader czytelna. W kontaktach biznesowych raczej nie praktykuje się nadmiernej bezpośredniości, jednak odczytać ją można jako, parafrazując, ogarnijcie się, bo niszczycie wiarygodność całej branży. Na czym boleśnie cierpi też Airbus.
Pasażerskie lotnictwo cywilne uchodzi bowiem za jeden z – wbrew pozorom – bezpieczniejszych sposobów komunikacji. Pomimo oczywistej tragiczności i widowiskowości z rzadka zdarzających się katastrof lotniczych, statystycznie lot samolotem rejsowym jest bezpieczniejszy niż trasa samochodem czy autobusem.
Aby osiągnąć ten poziom bezpieczeństwa, w toku dekad rozwoju przemysł lotniczy wypracował rozwiązania, który ewentualne niebezpieczeństwa ma w maksymalny sposób minimalizować. I to, co do zasady, działa – większość ludzi nie obawia się korzystać z komunikacji powietrznej,
Zobacz też: Nvidia ujawnia hiperwydajny chip, nowy superkomputer. „Grace Blackwell” ma być…
Problemy – dobro wspólne
Tu jednak, cały na biało-niebiesko, wchodzi Boeing ze swym radykalnym poluzowaniem standardów jakościowych oraz niedotrzymywaniem norm bezpieczeństwa, które wyszły na jaw w toku ostatnich miesięcy.
Zarówno szkodliwe upolitycznienie i progresywistyczny aktywizm korporacyjny, jak i skupienie się na cięciu kosztów w najkrótszej perspektywie, bez rozważania odleglejszych konsekwencji. Na efekty nie trzeba czekać. Nie tylko w percepcji generalnej publiki, ale także person interesu. Takich jak amerykańskie linie lotnicze, którym zdarza się coraz częściej zamawiać Airbusy (niegdyś przemysłowa herezja).
Albo jak Europejska Agencja Bezpieczeństwa Lotniczego (EASA), która poinformowała w zeszłym tygodniu, ze nie zawaha się zawiesić dopuszczenia produktów Boeinga w Unii, jeśli problemy się utrzymają. Dodano co prawda, że Agencja wierzy w powodzenie planów naprawy sytuacji, przesłanie jednak jest dość jasne.
Oznaczałoby to zawieszenie porozumienia, wedle którego EASA akceptuje certyfikaty wystawione przez swego amerykańskiego odpowiednika, FAA. Zaś Airbus analogicznie może posłużyć się za oceanem certyfikatem europejskim. Zawieszenie to oznaczałoby konieczność osobnego certyfikowania oraz ogromne koszty biznesowe i PR-owe dla obydwu producentów.
Jeszcze niedawno zresztą taka groźba byłaby wręcz niewyobrażalna, co daje pojęcie, jak ogromne szkody wyrządziło Boeingowi jego kierownictwo w ostatnich latach. I jak katastrofalnie brzemienne w skutkach byłoby, gdyby faktycznie firma miała problemy z dopuszczeniem swych samolotów na jednym z głównych rynków świata.
Airbus ma naturalnie własne problemy rozwojowe. Wolałby jednak zapewne nawet mocnego konkurenta zza oceanu niż całe zamieszanie z nim związane, i odium, jakiego ten jest źródłem dla lotnictwa.
Może Cię zainteresować: