Temat Bitcoina obecny jest w mainstreamowych mediach od kilku lat. Wielu ludzi otarło się o niego, ale niewielu zadało sobie trud jego przeanalizowania. Wskutek tego w przestrzeni publicznej funkcjonuje wiele niesłusznych stereotypów, obiegowych opinii i przekłamań na temat tej kryptowaluty. Oto kilka z nich
1. Bitcoina wykorzystują głównie przestępcy, bo pozwala on im pozostać anonimowymi
Mit szczególnie popularny od czasu procesu twórcy serwisu aukcyjnego Silk Road. Transakcje na tej platformie rozliczane były właśnie w bitcoinach, a można było na niej kupić m. in. leki w legalnym obiegu dostępne wyłączne na receptę, narkotyki, broń, a także „usługi” niezgodne z prawem, w tym zabójstwa. Z tej ostatniej opcji miał skorzystać sam właściciel serwisu Ross Ulbricht – choć do końca tego nie wiadomo, bo prokuratorom nie udało się udowodnić podsądnemu winy w tym zakresie. Mimo to Ulbricht został skazany na dożywocie za pranie brudnych pieniędzy, hackerstwo i pośrednictwo w handlu narkotykami. Protokół Bitcoin nie został w żaden sposób naruszony w czasie śledztwa, a winni zostali postawieni przed sądem i skazani.
Z powyższego wynika, że waluta, w jakiej rozliczają się przestępcy, nie ma bezpośredniego przełożenia na skuteczność wymiaru sprawiedliwości. Pablo Escobar rozliczał się w dolarach i zarobił ich miliardy, jednak nikomu nie przyszło do głowy, żeby winę za przemyt kokainy przypisywać amerykańskiej walucie. Czarny rynek istniał od wieków i jest nierozerwalnie związany z samą ideą pieniądza i handlu oraz wynika z ograniczeń obowiązującego prawa.
Łatwo z tego wyciągnąć wniosek, że powyższy argument jest elementem kampanii czarnego PR-u, wymierzonej w ideę Bitcoin. Kto za nią stoi? Pewnie ten kto na Bitcoinie traci najwięcej. Szczegóły dopowiedzcie sobie sami.
2. Protokół Bitcoin przestanie być bezpieczny, gdy powstaną komputery kwantowe
Argument często spotykany na forach i w komentarzach. Zacznijmy od wyjaśnienia, czym będzie komputer kwantowy. W dużym uproszczeniu: maszyną obliczeniową opartą na fizyce kwantowej. Bit w standardowym komputerze opartym na tranzystorach może przenosić jedną z dwóch informacji: 0 lub 1. Jego kwantowy odpowiednik, kubit, będzie mógł zarejestrować więcej stanów pośrednich, będących superpozycją 0 i 1, dlatego jego moc obliczeniowa będzie dużo większa. Pojedynczy bajt we współcześnie używanym komputerze może reprezentować 1 z 256 wartości. Kubajt reprezentuje 256 wartości równocześnie. Czy ta różnica może wywołać trzęsienie ziemi w kryptografii?
Według Daniela J. Bernsteina z University of Illinois w Chicago, autora „Introduction to post-quantum cryptography”, dostępne już dzisiaj najszybsze klucze 256-bitowe będą dawały akceptowalny poziom bezpieczeństwa, a podwojenie długości klucza zagwarantuje skuteczność.
Jest zupełnie logicznym założeniem, że dostępność maszyn opartych na fizyce kwantowej przełoży się na ich wykorzystanie do zabezpieczenia protokołu Bitcoin i jemu podobnych. W wyścigu zbrojeń udział biorą obie strony i idą łeb w łeb.
3. Minerzy dostają bitcoiny za darmo
Zasada jest prosta: udostępniasz nieużywaną moc obliczeniową i za to otrzymujesz bitcoiny. Czyli „za friko” – ale czy na pewno?
Jak mawiał klasyk liberalnej ekonomii Milton Friedman: nie ma czegoś takiego jak darmowy lunch. Gdy przyjrzymy się bliżej procesowi wydobycia bitcoinów, to okaże się, że wiąże się on również z pewnymi wydatkami. Każdy kto udostępnia swoje urządzenie, musi pokryć koszty energii i amortyzacji sprzętu. Niektórzy inwestują w bardziej wydajne maszyny, dedykowane wydobywaniu bitcoinów. Czyli mamy tu do czynienia raczej z przykładem wolnorynkowego racjonalizmu niż okazją stulecia.
Po obliczeniu wydatków i zysków na podstawie aktualnego kursu bitcoina, okazuje się, że na miningu kokosów wcale się nie zarabia. Oczywiście gdyby ktoś zaczął wydobycie sześć lat temu, kiedy liczba otrzymywanych bitcoinów była większa, a następnie sprzedał bitmonety w okresie największej hossy, zrobiłby złoty interes. Taki scenariusz byłby jednak możliwy do zrealizowania tylko przez niesamowitego szczęściarza lub jasnowidza.
4. Waluty narodowe to pieniądz realny, w odróżnieniu od wirtualnych kryptowalut
Taki podział wynika najczęściej z nieprawidłowego, potocznego rozumienia słowa „wirtualny” jako synonimu dla „cyfrowy”. Termin „wirtualny” odnosi się do symulacji teoretycznych, powstających w ludzkim umyślę bądź prezentowanych na ekranie komputera, które nie mają bezpośredniego wpływu na znaną nam rzeczywistość. W tym sensie bitcoiny są jak najbardziej realne – można za nie kupić towar lub usługę, podarować je innemu człowiekowi lub po prostu zniszczyć, poprzez sformatowanie lub fizyczne uszkodzenie twardego dysku.
Co ciekawe, waluty narodowe w większości również istnieją głównie w postaci cyfrowej. Mało osób wie, że w formie gotówkowej (w zależności do kraju) dostępne jest jedynie od ośmiu do kilkunastu procent pieniędzy znajdujących się w obiegu. Pozostała ich część to linijki kodu, wymieniane pomiędzy bankami i instytucjami finansowymi. Istnieją one w formie zdigitalizowanej – co nie zmienia faktu, że są realne, tak jaki i bitcoin.
Zatem główną różnicą między walutami krajowymi a najpopularniejszą kryptowalutą jest niedostępność bitcoinów w formie gotówki. Ale czy ta własność Bitcoina nie stanowi swoistego zwiastuna przyszłości wszystkich walut? W ostatnich latach Norwegia i Szwecja zapowiedziały, że w nadchodzących latach całkowicie zrezygnują z emisji banknotów i monet na rzecz cyfrowych form płatności. Wydaje się więc, że prędzej czy później klasyczne napady na bank przejdą do lamusa.
5. Posiadanie Bitcoina wiąże się z dużym ryzykiem, bo jest on podatny na spekulacje i duże wahania kursów
Bitcoin jest podatny na spekulacje i wahania – nie da się ukryć. Na rynku Bitcoina faktycznie powstają bańki spekulacyjne, a krótkoterminowe wahania jego wartości bywają duże. Tyle że ten problem może dotyczyć każdej waluty.
Jeśli znacie jakiegoś Argentyńczyka, zapytajcie go o opinię na temat tamtejszego peso. W kraju wstrząsanym w ostatnich dwóch dekadach kilkoma kryzysami, wartość waluty kilka razy nieoczekiwanie spadała o kilkadziesiąt procent. Rząd wprowadzał wówczas sztywny kurs peso do dolara. Efekty? Rozwój czarnego rynku, problemy z handlem międzynarodowym, piekielnie wysokie oprocentowanie kredytów i… ogromna popularność Bitcoina.
Można argumentować, że dojrzałe i lepiej zarządzane gospodarki nie mają takich problemów. Ale czy aby na pewno? Po wybuchu kryzysu w Grecji wartość euro w stosunku do dolara zaczęła gwałtownie spadać. Przełożyło się to na przepływ kapitału spekulacyjnego w stronę franka szwajcarskiego. To wówczas zapłakali polscy frankowicze.
Bywały też milsze sytuacje: po upadku Lehman Brothers w 2008 r. Polacy nagle zaczęli jeździć na urlop do USA. Było to możliwe dzięki mocnej złotówce i słabemu dolarowi. Koszty takiego wyjazdu dla posiadaczy polskiej waluty spadły niemal o połowę. Warto również wspomnieć o gwałtownym spadku wartości funta po Brexicie.
Inwestowanie w każdą walutę niesie ze sobą ryzyko kursowe. Jednak Bitcoin ma jedną kolosalną przewagę nad walutami krajowymi: jego ilość na rynku w danym czasie jest sztywno określona i nie można go dodrukować. Dlatego jest odporny inflację i jego siła nabywcza w dłuższej perspektywie będzie tylko rosła.
Autor: Jakub Łowczowski