Czy kryptowaluty to efekt spisku na szczytach władzy? Od podobnych hipotez w internecie aż się roi. Ich sugestywność spadła wraz ze spadkiem kursu Bitcoina, nie znaczy to jednak, że tego typu spekulacje pozbawione są sensu. Problem w tym, że trudno je udowodnić, pozostaje więc zapytać: w jakim stopniu „trzymają się kupy”?
Bitcoin jako narzędzie finansowania CIA, Bitcoin jako globalna waluta pod kontrolą światowej dyktatury, a nawet Bitcoin jako waluta Szatana, wypełniająca apokaliptyczne proroctwo o znamieniu Bestii. Tego typu domysły, często zresztą stawiane raczej z mocą tez niż hipotez, to norma w internecie, który wszystko przełknie. Jako sądy kategoryczne zwykle nie brzmią one poważnie, ale nie warto wyśmiewać ich hurtem, szczególnie gdy mają charakter wątpliwości i pytań. W końcu rzeczywistość wielokrotnie udowadniała, że jest dziwniejsza, niż sądziliśmy, a w dobie nowych technologii i raczkującej sztucznej inteligencji robi to coraz efektowniej. Tylko jak w ogóle zabrać się do rozstrzygnięcia kwestii o „spiskowej” genezie kryptowalut?
Kto stworzył Bitcoina?
Najlepiej – od przyjrzenia się ich genealogii. Bo właśnie ona obciążona jest największą ilością tajemnic. Według obiegowego poglądu kryptowaluty „pochodzą” od Bitcoina, pierwszej waluty kryptograficznej stworzonej w 2008 r. przez informatycznego geniusza: Satoshi Nakamoto. W październiku 2008 r. na poświęconej kryptografii liście mailingowej serwisu Metzdowd.com opublikował on tekst zatytułowany „Bitcoin: A Peer-to-Peer Electronic Cash System”. Była to tzw. biała księga Bitcoina – dokumentacja zawierająca charakterystykę tej kryptowaluty. W styczniu kolejnego roku Nakamoto udostępnił pierwsze oprogramowanie do obsługi Bitcoina. Krótko potem praktycznie zniknął z radarów. Po kilku latach milczenia w listopadzie 2018 r. z jego konta na forum P2P Foundation został opublikowany jednowyrazowy post o trudnym do rozszyfrowania znaczeniu. Do dziś nie wiadomo, kim jest Nakamoto. W poświęconej mu notce na Wikipedii przypisano mu narodowość i datę urodzenia (5 kwietnia 1975 r.), ale związek tych informacji z rzeczywistością pozostaje domniemaniem.
Niektórzy wierzą, że Satoshi Nakamoto faktycznie istnieje, choć niekoniecznie pod tym nazwiskiem. W 2017 r. przedsiębiorca internetowy i bloger Alexander Muse opublikował na łamach Medium.com ciekawy wpis, w którym, powołując się na prywatne źródła, poinformował, że tożsamość twórcy Bitcoina zdołała określić Narodowa Agencja Bezpieczeństwa (NSA). Miała tego dokonać za pomocą stylometrii, czyli analizy stylu charakterystycznego dla danego autora. Za materiał badawczy posłużyły setki postów opublikowanych przez Nakamoto. NSA mogła je porównać z treściami, do których – jako prawdopodobnie najpotężniejsza służba wywiadowcza na świecie – miała „ekskluzywny” dostęp, czyli niezliczoną ilością próbek tekstów autorstwa internautów z wszystkich części globu. Według Muse’a NSA zdołała ustalić tożsamość Nakamoto w ciągu miesiąca. Problem w tym, że nie zamierza podać jej do wiadomości. Pozostaje nam więc wierzyć w prawdomówność „tajniaków”, a ściślej – anonimowego źródła, na które powołuje się Muse. Przyznajmy, nie jest to satysfakcjonująca odpowiedź na wątpliwości, czy Satoshi Nakamoto w ogóle istnieje.
„Sobowtóry” Satoshi’ego
Ale przecież ktoś Bitcoina musiał stworzyć. W 2015 r. magazyn „Wired” postawił tezę, że zrobił to Craig Steven Wright, australijski naukowiec i przedsiębiorca. Tego samego dnia serwis Gizmodo przypisał sprawstwo duetowi Craig Wright-David Kleiman. Ten ostatni to nieżyjący już ekspert informatyki śledczej. Redakcja Gizmodo powołała się na doniesienia anonimowego hakera, który miał włamać się na konto pocztowe Wrighta i odkryć jego korespondencję z Kleimanem. Byłaby to jednak trochę dziwna wpadka ze strony Wrighta, jako rzekomego kryptograficznego geniusza, który skutecznie dbał o anonimowość przez wiele lat, mimo rosnącej wrzawy wokół Bitcoina. Australijczyk wprawdzie sam „ujawnił się” jako Satoshi Nakamoto, a jego oświadczenie potwierdziły kluczowe osoby związane z projektem Bitcoin, m.in. Jon Matonis, były prezes Fundacji Bitcoina. Jednak wielu innych promotorów największej kryptowaluty poddaje te opinie w wątpliwość. Zresztą sam Wright nie wypada wiarygodnie w roli Nakamoto. Podczas wystąpień publicznych zdradza braki dobrego wychowania, zdarza mu się wypowiadać w sposób urągający audytorium. Przykładowo podczas konferencji w Rwandzie chwalił się, że ma więcej pieniędzy niż goszczący go kraj. Ponadto serwis Wikileaks oskarżył go o „seryjne fałszerstwa” dokumentów. Podobnych, kontrowersyjnych doniesień na temat Wrighta było więcej. W efekcie internauci wątpiący w szczerość jego wyznań ukuli dla niego przydomek Faketoshi.
Potencjalnych kandydatów do tego pseudonimu jest znacznie więcej. Spekulacje na temat domniemanych twórców Bitcoina wypełniały nie tylko czeluście internetu, ale również szpalty największych tytułów prasowych, jak „Newsweek”, „Forbes” czy „The New Yorker”. Koncepcje były tak liczne, że spiskowo nastrojone umysły mogłyby się w nich doszukiwać celowego podgrzewania atmosfery i dezinformacji. Przy okazji jednak okazało się, że koncepcja walut kryptograficznych to nie rewelacja rodem z 2008 r., tylko pomysł, nad którym pracowało wcześniej całkiem liczne grono ekspertów. Na przykład Nick Szabo, amerykański naukowiec węgierskiego pochodzenia, który mechanizm zdecentralizowanej cyfrowej waluty – nazwanej przez niego „bit gold” – opracował już w 1998 r. Co więcej, Szabo jest również twórcą koncepcji smart contractów, a także samego pojęcia. Jakby tego było mało, w latach 90. był znany z upodobania do posługiwania się pseudonimami. W 2015 r. Nathaniel Popper stwierdził na łamach „New York Timesa”, że „najbardziej przekonujące dowody na temat tożsamości Nakamoto wskazywały na postać amerykańskiego samotnika węgierskiego pochodzenia o nazwisku Nick Szabo”. Sam zainteresowany nie przyznaje się do dzieła stworzenia Bitcoina.
Korporacje, tajne służby i rozgrywki geopolityczne
Niewykluczone, że mówi prawdę. A może po prostu nie chce przypisywać sobie całości zasług? Może w rozwijaniu systemu Bitcoin współpracował z Wrightem, Kleimanem i rzeszą innych specjalistów? W końcu nie ma dowodów, że Bitcoin jest dziełem jednej osoby. Wielu podejrzliwych twierdzi, że to projekt zbyt skomplikowany, by mógł mu podołać samotny umysł i upatruje w nim efektu pracy zbiorowej. Na przykład zrealizowanej na zlecenie korporacyjnego joint venture. Na ten trop naprowadza krążąca w internecie interpretacja nazwiska Satoshi Nakamoto jako zbitki pierwszych członów nazw technologicznych gigantów: Samsung, Toshiba, Nakamichi i Motorola. Trudno uznać to za rozstrzygający argument, ale – przyznajmy – sugestia brzmi interesująco.
W gronie podmiotów podejrzewanych o stworzenie Bitcoina są również potężniejsze organizacje, takie jak CIA, NSA czy MI5. Takie sugestie napływają głównie ze wschodu. W 2015 r. Andrej Swincow, poseł „liberalno-demokratycznej” partii LDPR, podczas wystąpienia w Dumie stwierdził, że kryptowaluty są elementem amerykańskiej intrygi mającej na celu podkopanie pozycji Rosji na świecie i umożliwiają ucieczkę kapitału z tego kraju. Swincow przytoczył też raporty sugerujące, że „coinami” posługują się ugrupowania terrorystyczne. W podobnym duchu, choć bardziej precyzyjnie, wypowiedziała się Natalia Kaspersky, współzałożycielka i była CEO Kaspersky Lab, oraz jedna z najbogatszych kobiet w Rosji. W zeszłym roku na Uniwersytecie Petersburskim, podczas konferencji na dotyczącej cyberbezpieczeństwa, ekspertka zaprezentowała slajd z tekstem o następującej treści:
„Bitcoin jest projektem amerykańskich agencji wywiadowczych, stworzonym w celu zapewnienia szybkiego finansowania dla działań amerykańskich, brytyjskich i kanadyjskich tajnych służb w rożnych krajach świata. Technologia ta jest „sprywatyzowana”, podobnie jak internet, GPS i TOR. W istocie jest ona dolarem 2.0, którego kurs kontrolowany jest przez właścicieli giełd”.
Kaspersky stwierdziła również, że Satoshi Nakamoto to kryptonim zespołu amerykańskich kryptologów. Niestety eksszefowa Kaspersky Lab nie zaprezentowała żadnych dowodów na potwierdzenie swoich tez, a tak poważne oskarżenia trudno przyjąć na wiarę. Na ich korzyść nie gra również fakt, że USA i Rosja znajdują się w stanie wojny informacyjnej, regularnie oskarżając się o rozmaite występki i knowania. Nawet jeśli wiele z tych zarzutów jest prawdziwych, to jednak często trudno o ich weryfikację – jak w przypadku tez w sprawie Bitcoina.
NSA zrobiła to wcześniej
„Spiskolodzy” wskazują jednak na inny, weryfikowalny trop w sprawie udziału amerykańskiego wywiadu w „rewolucji kryptowalutowej”. Kluczowym komponentem systemu Bitcoin jest SHA-256, funkcja skrótu z zestawu SHA-2, zaprojektowanego przez NSA i opublikowanego w 2001 r. przez amerykański Narodowy Instytut Standaryzacji i Technologii. SHA-256 wykorzystywana jest w miningu przez algorytm proof-of-work, a także do tworzenia adresów Bitcoin. Nie jest to jeszcze podstawa do snucia podejrzeń – funkcje z „rodziny” SHA-2 wykorzystywane są również w innych aplikacji i protokołach, np. TLS czy PGP. Mocniejszym argumentem przemawiającym za udziałem NSA w stworzeniu „coinów” jest pochodząca z roku 1996 publikacja NSA, zatytułowana „How To Make A Mint: The Cryptography Of Anonymous Electronic Cash”, czyli „Jak bić monety: kryptografia anonimowej waluty elektronicznej”. Koncepcja zaprezentowana w opracowaniu jest zaskakująco zbieżna z koncepcją leżącą u podłoża kryptowalut.
Przykładowo, w punkcie 1.1 opracowania pojawia się pojęcie „elektronicznych tokenów” emitowanych przez stronę trzecią. Co prawda można pod nie podciągnąć również elektroniczną „reprezentację” pieniędzy fiducjarnych, ale w kolejnym punkcie mowa jest o handlu elektronicznym wykorzystującym kanały transferowe spoza systemu finansowego. Dalej mowa jest o anonimowości strony płacącej oraz nieidentyfikowalności płatności (untraceability), która sprawia, że bank nie jest zdolny do powiązania jej ze źródłem. To tylko wybrane przykłady, analogii jest więcej. I choć mogą one wyglądać efektownie jako punkt wyjścia do rozmaitych spekulacji, to jednak nie sposób uznać ich za dowód w sprawie.
NSA to potężna struktura mająca w swoich szeregach elitę kryptologów i posiadająca praktycznie nieograniczony budżet. Zakres jej działalności obejmuje rozmaite aspekty bezpieczeństwa cybernetycznego i planowania strategicznego. Opracowanie przez NSA projektu elektronicznych pieniędzy w dobie szybkiego rozwoju internetu i powstawania e-gospodarki nie wskazuje na próbę przejęcia władzy nad światem finansów. Gdyby taki dokument powstał dwie, trzy dekady wcześniej – byłby zdecydowanie bardziej intrygujący, ale i w tej sytuacji nie byłby argumentem koronnym na rzecz hipotezy, że tajne służby „projektują przyszłość”. Warto mieć świadomość, że wiele śmielszych koncepcji pojawiało się np. w literaturze fantastycznej na dziesięciolecia przed ich urzeczywistnieniem w realnym świecie. Przykład? Juliusz Verne przewidział lądowanie na Księżycu już w 1865 r.
Podwójna gra „globalistów”
„Spiskolodzy” zwracają też uwagę na fakt, że na temat kryptowalut pozytywnie wypowiadały się instytucje z finansowego establishmentu. Przykładowo, zarówno cyfrowe waluty, jak i technologię blockchain wielokrotnie chwalił Goldman Sachs, bank inwestycyjny uwikłany w rozmaite skandale i cieszący się jak najgorszą reputacją zarówno wśród osób o poglądach „wolnościowych”, jak i lewicowych. W pracę nad technologiami kryptowalutowymi zaangażowane są również inne wielkie marki świata finansów i IT, jak JP Morgan, IBM czy Microsoft. Rozwiązania z dziedziny crypto wdrażają – lub poważnie rozważają taki krok – nawet banki centralne. Przykładowo, jeszcze w 2015 r. prace nad stworzeniem własnej kryptowaluty ogłosił Bank of England. Projekt został zarzucony w zeszłym roku ze względu na ryzyko, jakie stwarzał dla brytyjskiej waluty krajowej – nie wykluczone jednak, że była to jedynie przymiarka do realizacji bardziej długofalowego planu. W myśl spiskowego paradygmatu radykalne zmiany wprowadzane są małymi krokami, opakowane w dezinformację i zwroty akcji służące odwróceniu uwagi opinii publicznej.
Warto w tym miejscu wprowadzić pojęcie „nowego porządku światowego” (w skrócie NWO od ang. New World Order). To sformułowanie zaczerpnięte ze słynnego przemówienia George’a Busha seniora, używane na określenie rzekomego planu, jaki globalne elity (tzw. globaliści) przewidziały dla świata. Ujmując rzecz w telegraficznym skrócie: projekt ma sprowadzać się do utworzenia światowego superpaństwa, w którym wszystkie sfery życia społecznego i jednostkowego będą poddane totalnej kontroli. Ma jej służyć m.in. rozwijana właśnie infrastruktura technologiczna, w szczególności telekomunikacyjna (vide: 5G), pozwalająca na przesył ogromnej ilości danych w czasie rzeczywistym, a także automatyzacja. Co mają z tym wspólnego kryptowaluty?
Banki wspierają kryptorewolucję?
Zdaniem niektórych spiskologów – bardzo dużo. Przykładowo, Brandon Smith z serwisu Alt-Market.com w tekście „przedrukowanym” przez portal PrisonPlanet.com rozróżnił dwie strategie wprowadzania „globalistycznego porządku”. Pierwsza przewiduje działania gwałtowne, obliczone na szok, takie jak atak na World Trade Center (w myśl teorii spisku – zaaranżowany przez tajne służby). Druga – przedsięwzięcia rozłożone w czasie, wdrażane powoli, tak by mogły zakorzenić się w umysłach nieświadomej opinii publicznej. Smith uważa, że kryptowaluty są projektem z tej drugiej kategorii. Sądzi on, że o sukcesie Bitcoina przesądziły dwa czynniki.
Jednym jest „hype”, jaki wykreowano wokół tej kryptowaluty, drugim – jej rzekoma anonimowość. Dziś wiadomo – podkreśla Smith – że ta anonimowość jest pozorna, a wszystkie transakcje zapisane na blockchainie Bitcoina można z łatwością prześledzić, wiążąc je z osobami kontrahentów. Smith wskazuje również, że merytoryczna krytyka projektu Bitcoin od początku spotykała się z agresywnymi reakcjami ze strony jego zwolenników, sugerując, że w grę wchodziły zorganizowane działania dezinformacyjne. Smith twierdzi również, że nagły wzrost popularności kryptowalut pozwolił inwestorom osiągnąć duże zyski, jednak odciągnął ich od metali szlachetnych, które tradycyjnie uznawane były za podstawę zdrowego systemu finansowego i – przez niektórych ekonomistów – wciąż realną alternatywę dla pustego pieniądza.
Autor stawia kropkę nad „i” argumentem, że w obronie kryptowalut wystąpiła sama Christine Lagarde, szefowa Międzynarodowego Funduszu Walutowego, w tekście opublikowanym na łamach serwisu tej organizacji w listopadzie zeszłego roku. Z wnioskami Smitha i opiniami innych „antyestablishmentowych” krytyków kryptowalut można się nie zgadzać. Trudno jednak uniknąć zdziwienia faktem, że aprobatę dla „coinów” coraz częściej wyrażają osoby i instytucje związane z bankowością. W końcu Bitcoin i większość altcoinów zostało zaplanowanych jako alternatywa czy nawet gwóźdź do trumny systemu finansowego opartego na – nie bójmy się tego określenia – oszustwie pustego pieniądza. To argument, z którym trzeba się zmierzyć.
Ale i on nie jest rozstrzygający. W końcu zarzewie i siła kryptowalutowej rewolucji mogło pochodzić od „ludu” – środowisk autentycznie zaangażowanych w próbę stworzenia nowej gospodarki, opartej na zdrowym systemie obiegu ekwiwalentów wartości. Problem w tym, że idea często przegrywa z kapitałem. Energia aktywistów może być wykorzystywana przez potężne korporacje i przekierowana na tory prowadzące do ich celów.
Spisek przeciwko gotówce
Jakie to cele? Jednym z kluczowych miałaby być eliminacja gotówki. Nie da się przecież zrobić tego na mocy ustawy – bo jak poradzić sobie z przywiązaniem wyborców do papierowego pieniądza? Jedyną drogą jest „podstęp”. Stworzenie atrakcyjnej alternatywy dla monet i banknotów, którą ludzie sami się zainteresują i do której stopniowo będą się przyzwyczajać (zgodnie z nakreśloną przez Smitha strategią). Eliminacja gotówki, gdyby do niej doszło, pozwoliłaby nie tylko na likwidację szarej strefy (w czym największy interes mają państwa, względnie „państwo światowe”), ale również objęcie pełną kontrolą indywidualnej aktywności obywateli.
W końcu rejestracja każdej transakcji na blockchainie to całkiem wygodne narzędzie inwigilacji dla wścibskiej władzy. Takim rozwiązaniem potencjalnie zainteresowane są również banki, dla których papierowy pieniądz funkcjonujący poza oficjalnym obiegiem również oznacza straty. Wgląd do aktywności finansowej konsumenta to także korzyść dla korporacji. Ich ciekawość jest równie nieutulona jak ciekawość urzędów skarbowych czy tajnych służb. Waluty kryptograficzne to również nośnik wartości lepiej dostosowany do rzeczywistości internetu rzeczy i transakcji M2M, czyli zawieranych autonomicznie (i automatycznie) przez maszyny. A to z kolei przyszłość naszych miast, które powoli zamieniają się w smart cities. Słowem – w pełni zdigitalizowane pieniądze mogą stanowić kluczowy komponent przyszłej architektury społecznej.
Tego typu wizje obciążone są wieloma pytaniami. Nie tylko z dziedziny finansów i technologii, ale również gospodarki, polityki, geopolityki, socjologii i kultury. Sprowadzanie wszystkiego do spisku – poza faktem, że trudno o poparcie takich tez dowodami – byłoby drastycznym upraszczaniem procesów złożonych w swej naturze. Z drugiej strony – twierdzenie, że zmiany o charakterze strategicznym, obejmujące swym zasięgiem cały świat, zachodzą przypadkiem, byłoby rażącą naiwnością. Warto mieć świadomość, że w „wielkiej grze” bierze udział wiele sił, ścierają się rozmaite interesy. Nawet jeśli cele w szerokim zarysie są ustalone, to droga do nich pełna jest zakrętów i niespodzianek. Nie można też rezygnować z przekonania, że ludzie, jako aktywni obywatele, mogą mieć wpływ na bieg wydarzeń i kształt procesów społecznych. Byłaby to prosta droga do ulegnięcia siłom „spisku”.
Grafika: knollzw/pixabay