Kryptowaluty kontra bankowość centralna. Czy „coiny” mogą uzdrowić system finansowy?

Pod koniec minionego roku wartość światowego długu wyniosła 184 biliony dolarów. 11,4 proc. tej kwoty przypada na USA, gdzie siedzibę ma FED, największy bank centralny świata. Czy ta patologiczna sytuacja byłaby możliwa, gdyby system finansowy opierał się na Bitcoinie?

Najkrótsza odpowiedź na to pytanie brzmi: nie. Powód jest prosty. Bitcoin, jako waluta o z góry określonej liczbie jednostek, nie podlega kreacji, czyli namnażaniu. To czyni ją odporną na inflację. Uniemożliwia również wykorzystanie jej przez sektor bankowy do wciągania państw i społeczeństw w spiralę zadłużenia. Jest to zresztą jeden z powodów, dla których porzucenie walut krajowych na rzecz Bitcoina lub innej zdecentralizowanej kryptowaluty globalnej jest mało prawdopodobne w nieodległej przyszłości. Warto jednak porównać zasady działania obu systemów pieniężnych. Choćby po to, by unaocznić niszczycielski potencjał tego, który steruje współczesną gospodarką.

Pieniądze oparte na wierze

W żargonie kryptowalutowym waluty krajowe często określane są mianem „fiatów”. „Fiat” to czasownik pochodzący z języka łacińskiego, oznaczający „niech się stanie”. To sformułowanie świetnie ilustruje sposób, w jaki tworzone są dolary, euro czy złotówki. W języku angielskim termin „fiat” odnosi się wprost do walut fiducjarnych, czyli takich, które oparte są na zbiorowej wierze w ich wartość (i znowu łacina: przymiotnik „fiducjarny” pochodzi od rzeczownika „fides” oznaczającego wiarę) i nie posiadają samodzielnej wartości, a jedynie tę, którą nadaje im emitent (np. państwo na mocy odpowiednich regulacji prawnych) oraz grupa osób, która się nimi posługuje.

Wbrew mniemaniu rozpowszechnionemu wśród fanów „coinów” kryteria pieniądza fiducjarnego spełniają nie tylko waluty krajowe, ale również kryptowaluty. W końcu każda z nich ma wartość tylko dlatego, że wierzą w nią jej użytkownicy. Pod tym względem pieniądz „tradycyjny” i kryptograficzny są więc do siebie podobne. Inny charakter mają natomiast metale szlachetne, np. złoto, które odgrywało istotną rolę płatniczą od czasów starożytnych aż do początku XX w. Kruszce (oprócz złota funkcję pieniądza przez długi czas pełniło również srebro) były pożądane ze względu na swoje „inherentne” wartości (m.in. estetyczne, ale również szereg właściwości fizykochemicznych), a nie funkcję, jaką arbitralnie przypisały im instytucje państwowe lub grupa użytkowników. Dzięki tej właściwości metali szlachetnych oraz ich limitowanej ilości system oparty na parytecie złota gwarantował stabilny rozwój gospodarczy, ograniczał do minimum inflację (a nawet sprzyjał deflacji) i przeciwdziałał kryzysom, które obecnie stanowią stały element życia ekonomicznego.

Za ostateczny kres standardu złota przyjmuje się rok 1971, gdy na mocy decyzji prezydenta USA Richarda Nixona dolar, jedyna wówczas waluta międzynarodowa, przestał być wymienialny na złoto. Jednak kruszec ten stracił swoje znaczenie znacznie wcześniej – jego pozycja była osłabiana od początku XX w., a wydatny w tym udział miały banki centralne. Zdaniem większości ekonomistów jest mało prawdopodobne, by złoto odzyskało swój niegdysiejszy status. Powód jest prosty. Światowa gospodarka znajduje się na etapie intensywnej informatyzacji i oparcie obiegu finansowego na kruszcu – fizycznej substancji, której łączna ilość w obiegu, sejfach i wnętrzu ziemi jest trudna do ustalenia – wydaje się utopijnym przedsięwzięciem. Z drugiej strony, istnieją projekty tokenizacji złota. Takie działanie prowadzi JP Morgan za pośrednictwem startupu Quorum. Tyle tylko, że robi to na użytek traderów a nie z myślą o uzdrowieniu światowych finansów.

Parytet złota może jednak odrodzić się w nowym wcieleniu. Choć kryptowaluty z „pustym” pieniądzem łączy ich fiducjarny charakter (dla uproszczenia ograniczmy jednak odniesienie określenia „pieniądz fiducjarny” do walut krajowych), to jednak wiele z nich dzieli ze złotem cechę znacznie ważniejszą dla środka płatniczego: ograniczenie ilościowe.

Forsa z powietrza

W przypadku Bitcoina wynosi ono 21 milionów jednostek (BTCCC). Z pozoru niewiele, bo jak na tak skromnej liczbie „coinów” oprzeć handel międzynarodowy? Jednak na każdego bitcoina przypada 100 milionów satoshi (bitcoinowy odpowiednik grosza lub centa). Dzięki temu ewentualny zakup bułki z masłem za pomocą tej waluty nie będzie wymagał posługiwania się zaawansowanymi ułamkami. Wśród innych znaczących kryptowalut, które posiadają ograniczenie ilościowe, są: Bitcoin Cash (21 milionów BCH), EOS (1 000 000 000 EOS), Litecoin (84 000 000 LTC), Cardano (45 000 000 000 ADA), IOTA (2 779 530 283 IOTA), Tron (100 000 000 000 TRX). Dlaczego ten limit jest tak istotny dla prawidłowego funkcjonowania systemu finansowego?

– Ograniczenie całkowitej liczby jednostek kryptowaluty dostępnych do „wydobycia” sprawia, że niemożliwe staje się luzowanie ilościowe, czyli zwiększenie podaży pieniądza w obiegu, które prowadzi do inflacji i wzrostu cen. Przy takim limicie nie da się też dodrukować pieniędzy w celu ich wykorzystania do wsparcia spółek „zbyt dużych, by upaść” – mówi Michael Ou, CEO CoolBitX, tajwańskiego producenta portfeli kryptowalutowych.

O tym, jakie rozmiary może przybrać „pomoc” państwa, przekonaliśmy się pod koniec zeszłej dekady. We wrześniu 2018 r. amerykańskie ministerstwo skarbu w porozumieniu z Fed podjęło decyzję o stworzeniu planu ratunkowego dla instytucji finansowych zagrożonych upadłością. W ramach tzw. planu Paulsona w gigantów rynku kredytowego i ubezpieczeniowego wpompowano ponad 800 miliardów dolarów – oczywiście na koszt obecnych i przyszłych podatników. Było to możliwe, ponieważ współczesny pieniądz tworzony jest „z powietrza” – powstaje jako zapis w rejestrze. Bank centralny może wprowadzać pieniądze do obiegu, kupując aktywa finansowe (np. dłużne papiery hipoteczne) bądź udzielając pożyczek instytucjom finansowym, co de facto sprowadza się do ich kreacji. Pieniądze „z niczego” tworzą również banki komercyjne, korzystając z systemu rezerwy cząstkowej. Umożliwia on pożyczanie środków finansowych, których bank de facto nie posiada. Podstawą do udzielenia kredytu jest depozyt w wysokości kilku procent wartości powstającego w ten sposób długu.

Prowadzi to nie tylko do rozmaitych patologii w aktualnym życiu finansowym, ale również do rozłożonego w czasie, groźnego zjawiska w postaci transferu kapitału z rąk biednych do portfeli bogatych. Wiąże się ono z tzw. efektem Cantillona, od nazwiska osiemnastowiecznego irlandzkiego ekonomisty, który jako pierwszy opisał tę prawidłowość. Pieniądz wprowadzany do obiegu w rezultacie kreacji najpierw trafia na konta najbogatszych. To z reguły spółki lub instytucje, które wydają te środki na inwestycje i dobra konsumpcyjne. Zarabiają na tym wprawdzie producenci i sprzedawcy, jednak zwiększony popyt napędza wzrost cen, na czym tracą najubożsi. Gdy nowo wykreowane środki w końcu lądują w ich portfelach, np. w związku z podwyżkami pensji, mają one niższą wartość niż w momencie emisji. Śmietankę spijają najlepiej sytuowane i najbardziej wpływowe grupy społeczne, które są w stanie oddziaływać, np. za pomocą lobbingu, na politykę monetarną rządu.

Kto kontroluje system?

Samo oparcie pieniądza na technologii blockchain, leżącej u podłoża kryptowalut, nie wystarczy do uzdrowienia współczesnego systemu finansowego. „Coiny” można projektować na różne sposoby i wyposażać je w rozmaite właściwości. To po prostu narzędzie, którym można się posłużyć w lepszej lub gorszej wierze. Świetną ilustracją tej rozbieżności jest zestawienie Bitcoina ze stablecoinami – kryptowalutami projektowanymi najczęściej przez wielkie banki lub inne instytucje finansowe. Kurs tych walut powiązany jest ściśle z kursem pieniądza fiducjarnego, np. dolara. De facto stanowią one więc scyfryzowaną, opartą na blockchainie wersję „fiatów”.

Z drugiej strony część kryptowalut wprowadzanych jest na rynek w celach czysto spekulacyjnych – z zamiarem podbicia ich kursu i zgarnięcia szybkiego zysku. To projekty, którym nie przyświecają żadne idee ani nie towarzyszą im innowacyjne zastosowania rozwiązujące mankamenty walut już obecnych na giełdach. Jednak wiele kryptowalut posiada właściwości kluczowe dla pieniądza, który mógłby stanowić fundament sprawnego systemu finansowego i zdrowej gospodarki. Do najważniejszych należy wyżej omówione ograniczenie liczby jednostek przy rozwiązaniu problemu double-spending, czyli zabezpieczeniu poszczególnych jednostek przed ich powtórnym wykorzystaniem (w „klasycznym” ujęciu: fałszerstwem, podrobieniem).

Obok limitu ilościowego zasadniczą kwestią różniącą „tradycyjny” system finansowy od wielu kryptowalut jest również forma kontroli nad emisją pieniądza. – W przypadku pieniądza fiducjarnego jesteśmy zmuszeni do polegania na stronach trzecich, np. FED lub innych bankach centralnych. W wielu sytuacjach podmioty te działają w interesie rządów, a nie obywateli – przekonuje Diego Gutierrez Zaldivar, CEO w RIF Labs, południowoamerykańskim startupie tworzącym oprogramowanie do projektowania aplikacji na blockchainie. – Kryptowaluty rozwiązują problem związany z zaufaniem czy raczej jego brakiem ze względu na zdecentralizowaną strukturę blockchaina. Decyzje dotyczące zatwierdzania transakcji czy przyznawania nagród podejmowane są przez użytkowników sieci działających w rozproszeniu i realizowane za pośrednictwem oprogramowania obsługującego sieć – wyjaśnia Zaldivar.

Sieć bez zaufania

Technologię blockchain często określa się mianem trustless, czyli niewymagającej zaufania. Właściwość ta związana jest z topologią sieci peer-2-peer (p2p), w której wszyscy użytkownicy posiadają te same uprawnienia. To relacja skrajnie odmienna od tej, jaką przeciętny Kowalski posiada z bankiem komercyjnym, nie wspominając o centralnym. Użytkownik sieci takiej jak Bitcoin nie jest pokornym petentem stojącym na baczność przed wyrokami wyższej instancji, tylko stroną współdecydującą w procesie zarządzania systemem finansowym.

Niezależność od zaufania ulega wzmocnieniu wraz z rozwojem sieci. – W miarę wzrostu i coraz większej decentralizacji sieci zdolność jej użytkowników do zmiany zasad, w oparciu o które ta sieć funkcjonuje, ulega zmniejszeniu. W efekcie potrzeba zaufania do systemu ulega minimalizacji: nie musimy obawiać się, że ktoś nagle zmieni zasady gry – wyjaśnia Zaldivar. W przypadku panującego systemu finansowego taka ingerencja jest częsta, niewspominając o regularnych korektach, związanych z podnoszeniem i obniżaniem stóp procentowych. Zaletą większości kryptowalut jest więc nie tylko ich całkowita decentralizacja (choć trzeba brać pod uwagę możliwość skupienia większości środków w rękach kilku graczy), ale również całkowita deregulacja. W efekcie w ramach sieci Bitcoin, Bitcoin Cash czy Litecoin niemożliwy jest „wariant cypryjski” – przeprowadzenie przez instytucję centralną operacji, w ramach której członkowie sieci tracą prawie 50 proc. posiadanych środków.

Decentralizacja i topologia p2p wiąże się z jeszcze jedną ważną zaletą pieniądza kryptograficznego. Sieci „coinów”, w odróżnieniu od systemów bankowych, wolne są od tzw. single point of failure (SPOF), czyli pojedynczego punktu awarii. Oznacza to, że Bitcoin czy Litecoin nie posiadają „pięty achillesowej”, którą mogą wykorzystać hakerzy, by zmienić wpisy w rejestrach, wykraść pieniądze lub zakłócić działanie całego systemu. Tymczasem awarie w bankach to chleb powszedni, a straty związane z kradzieżą danych, wyłudzeniami środków i innymi oszustwami wynikającymi ze słabości systemu są trudne do oszacowania. W przypadku kryptowalut wystarczy przestrzeganie standardowego BHP, by uniknąć problemów.

Bez stablecoinów ani rusz?

Porównanie cech pieniądza fiducjarnego i kryptograficznego oraz mechanizmów rządzących oboma systemami przemawiają na korzyść „coinów”. To jednak teoria, od której trudno przejść do praktyki. Wiele osób – głównie tych, które poczyniły inwestycje w obszarze kryptowalut – marzy o awansie Bitcoina do statusu światowej waluty. Takie spekulacje działały bardziej na wyobraźnię pod koniec 2017 r., gdy kurs BTC urósł do zawrotnych poziomów, ale i dziś nie są zupełnie oderwane od rzeczywistości. By do takiego awansu doszło, niezbędny jest do spełnienia co najmniej jeden kluczowy warunek: krach światowego systemu finansowego, który wywoła owczy pęd do kryptowalut. W warunkach przewlekłego kryzysu, z jakim praktycznie nieustannie mamy do czynienia, droga pieniądza kryptograficznego pod strzechy jest długa, wyboista i naznaczona kompromisami.

– Myślę, że wejście kryptowalut do mainstreamu musi być poprzedzone popularyzacją stablecoinów, czyli kryptowalut specyficznego rodzaju: powiązanych ze stabilnymi aktywami, np. finansowymi, jak dolar, czy towarowymi, jak soja – twierdzi Zaldivar. – Obecnie na rynku działa kilka stablecoinów, ale większość z nich jest obciążonych ryzykiem kontrahenta – aktywa zabezpieczające ich wartość znajdują się w posiadaniu stron trzecich. Ich rola jest ograniczona, ale te, których wartość będzie zabezpieczona w ponadprzeciętnym stopniu za pomocą natywnych, opartych na własnym blockchainie kryptowalut, mogą realnie zagrozić systemowi bankowemu. Umożliwią bowiem stworzenie prawdziwego systemu pieniężnego w modelu p2p – przekonuje szef RIF Labs.

Zanim więc zaczniemy płacić za bułki za pomocą Bitcoina, musimy się przyzwyczaić do stablecoinów. Tyle że w tym „segmencie” branży crypto aktywne są głównie banki i korporacje finansowe, które czują decentralizacyjną presję i nie zasypiają gruszek w popiele. Nadzieją na to, że w tym wyścigu wygrają otwarte blockchainy i społeczności niezależnych użytkowników tworzących sieci p2p, jest inercja, jaką obciążony jest obecny system, i jego ograniczona zdolność szybkiej adaptacji do nowych uwarunkowań technologicznych. – Jeśli banki centralne nie włączą się do rozwijania tej innowacyjnej klasy aktywów, kryptowaluty faktycznie mogą stanowić zagrożenie dla systemu – uważa Michael Ou. Szansa, że tak się stanie, nie jest jednak duża, bo aktywa kryptograficzne to nie pułapka zastawiona na banki, ale obszar, który stwarza dla nich nowe możliwości zarobku. – Kryptowaluty oferują instytucjom alternatywny sposób na dywersyfikację portfela inwestycyjnego i powiązanie krajowej gospodarki z rynkiem globalnym. Zignorowanie tych aktywów oznaczałoby dla banków straconą szansę – dodaje.

Kryptoaktywów z pewnością nie ignorują banki inwestycyjne, ale również banki centralne próbują się z nimi oswoić na swój sposób. Na razie polega to na zapowiedziach związanych z emisją kryptowalut – oczywiście powiązanych z walutą krajową lub w inny sposób regulowanych. Jeśli jednak słowa zostaną przekute w czyn, może dojść do sytuacji, w której system bankowy przechwyci dynamikę związaną z rozwojem i popularnością kryptograficznych pieniędzy. Większość osób, których wiedza na temat Bitcoina ogranicza się do lektury nagłówków prasowych, nie dostrzeże różnicy między „prawdziwymi” kryptowalutami a ich scentralizowaną wersją. – Banki centralne mogą wykorzystać technologię leżącą u podstaw kryptowalut do stworzenia bardziej wydajnego i przejrzystego systemu monetarnego, w którym jednak wciąż będą pełniły rolę władzy centralnej, określającej i egzekwującej reguły gry – przestrzega Zaldivar.

Ujarzmić Bitcoina

Mimo wahań kursowych i zmiennego wizerunku korzystny wpływ na popularyzację kryptowalut mogą mieć ich aspekty funkcjonalne, np. związane z transferem środków. Pod tym względem kryptopieniądze są nieporównywalnie bardziej efektywne od sieci bankowych. Transakcje realizowane są niemal natychmiast. Dodatkowa korzyść wiąże się z niższymi opłatami za transfer w przypadku „coinów”. Jednak przy obecnym poziomie wahań kursów, wykorzystanie tych atutów w rozliczeniach handlowych jest ograniczone.

W tej sytuacji faktycznie stablecoiny wydają się nieuchronnym etapem pośrednim na drodze do przestawienia systemu finansowego na fundament otwartego blockchaina. Konieczna jest również implementacja pozałańcuchowych warstw płatniczych, takich jak Lightning Network, która pozwoliłaby na obsługę miliardów transakcji i konwersji pieniędzy fiducjarnych na kryptowaluty oraz wymianę odwrotną. – Ważnym czynnikiem na drodze do adopcji kryptowalut jest również wdrożenie odpowiedniej infrastruktury AML, związanej z przeciwdziałaniem praniu brudnych pieniędzy. Ze względu na poważne braki w tej dziedzinie wiele rządów spogląda nieufnie na kryptowaluty. To utrudnia zarówno bankom, jak i firmom technologicznym aktywne uczestnictwo w przestrzeni kryptowalut – zauważa Ou.

Jego zdaniem Bitcoin trafi do podwójnego obiegu. Jeden z nich będzie będzie obejmował konta w rajach podatkowych i rozliczenia w dark webie. Drugi będzie podlegał regulacjom prawnym i kontroli ze strony władz. W czerwcu 2019 r. Grupa Specjalna ds. Przeciwdziałania Praniu Pieniędzy (FATF) ma ogłosić przepisy AML dotyczące kryptowalut. Nałożą one bardziej restrykcyjne wymagania z zakresu AML na dostawców usług. W efekcie ustanowione zostaną międzynarodowe standardy dla kryptowalut, które sprawią, że zwiększą wiarygodność cyfrowych aktywów jako alternatywnych walut.

Tylko czy jeśli kryptowaluty będą podlegać daleko idącym regulacjom, zdołają one zachować swój niezależny charakter i posłużą za fundament pod lepszy system finansowy? Warto uważnie obserwować „mechanizmy bezpieczeństwa” narzucane kryptopieniądzom przez instytucje centralne, by nie przegapić momentu, w którym ze zdecentralizowanych, nieregulowanych systemów transferu wartości stają się nowym narzędziem starego systemu.

Foto: Rafael Saldaña/Flickr

BitcoinBlockchainefekt CantillonaFedKryptowalutyluzowanie ilościowePieniądz fiducjarnyStablecoin
Komentarze (0)
Dodaj komentarz